
Jeśli nie wyproszę, to mi nie dasz?
W ostatnich dniach kato-internet zalewany jest propozycjami modlitw, które mają wybłagać u Boga zatrzymanie epidemii. Z nagłówków tych postów wypływa obraz Boga, do którego trzeba krzyczeć, bo udaje, że nie słyszy, którego trzeba szarpać za rękaw, bo udaje, że nie widzi, Boga, którego trzeba uprosić, żeby się zmiłował. To straszne.
Modlitwa – miejsce spotkania i dialogu.
Modlitwa jest dla mnie po prostu spotkaniem. Spotykam się wtedy ja i Bóg. Dwie głębie. Dwa Byty. Dwie strony dialogu. Kiedy mówimy o modlitwie często skupiamy się na człowieku, na tym, co On do tego spotkania wnosi. Jakby tylko człowiek był w tej sytuacji stroną aktywną. Co z Bogiem? Czy słusznie jest ograniczać Jego rolę do strony, która po prostu odpowie albo nie? Nie mogę się z tym zgodzić. Dlaczego nie zastanowić się nad całym bogactwem, które do spotkania jakim jest modlitwa, wnosi Bóg?
Opowiedz Mu o swoich pragnieniach.
Metafora drogi, używana w różnych odniesieniach, jest mi bardzo bliska. Lubię w ten sposób myśleć o życiu- wówczas, moi przyjaciele stają się towarzyszami w wędrówce, a Bóg jest nam przewodnikiem. Podczas takiej wspólnej drogi mamy (Bóg i ja) dużo czasu na rozmowy. Opowiadam Mu wówczas o moich pragnieniach, o tym, co leży mi na sercu, jakie są moje marzenia i plany. I jak to podczas takiej pogawędki bywa, później przychodzi czas, gdy ja milczę i słucham Jego. Wiesz, że On też ma pragnienia? Bóg, jak na solidnego przewodnika przystało, chce mi wiele pokazać, nauczyć mnie głębszego i pełniejszego spojrzenia. Jest jednak coś więcej. Jego pragnienia dotyczą też tego, że chce być poznawany, chce byś wysłuchany, chce mnie zaprosić do wspólnego działania, bo marzy Mu się, bym żyła w pełni. Taki jest Bóg, z którym wędruję, z którym prowadzę dialog. Przestrzeń naszych pragnień i rozmowa o nich tworzą miejsce naszego spotkania. To naprawdę piękne.
Jest jednak inna opcja. Można przecież wędrować bez Niego. Zamknąć Go w jakiejś chatce przy drodze i wpadać okazjonalnie. Na przykład wtedy, gdy coś się wali. Przyjść wówczas z listą próśb i oczekiwań. Przedstawić Mu je w jakiejś szczególnej formie, może to być długa modlitwa, o której krążą słuchy, że jest szczególnie skuteczna (cokolwiek to znaczy) i mieć nadzieję, że się jakoś tego Boga na swoją stronę przekabaci… Ta opcja mnie nie pociąga, obawiam się jednak, że jest naprawdę powszechna.
Miłość nie kontroluje, miłość daje siłę.
Nie chcę przychodzić do Boga z naskrobaną wcześniej listą próśb, nawet, jeśli są one pisane z serca, z dobrymi chęciami. Nie chcę tego, bo uważam, że wówczas najsilniejszy akcent kładę na to, o co proszę. Moja lista pt. ,,Oto czego oczekuję” staje się bogiem, a Boga degraduję do roli narzędzia ich zrealizowania. Tak nie buduje się relacji. Otwartość na wspólną drogę z Bogiem, na nieustanne z Nim przebywanie zmienia mnie i rzeźbi moje serce. Wsłuchując się w Boże pragnienia zaczynam rozumieć, że w każdej trudnej sytuacji muszę pamiętać o tym, że Bóg jest Miłością, a Miłość nie kontroluje wszystkiego, nie jest złotą rybką, która spełnia życzenia i tu i teraz ustawi świat według naszych oczekiwań (w inspirujący sposob mówi o tym o. Cecil, polecam: https://www.youtube.com/watch?v=dRI74SFrci8). Jednak ekspozycja na tę Miłość i wspólna droga, którą się z Nią przemierza dają siłę, żeby się nie poddać. Miłość daje życie, jest jedyną siłą, która realnie i mądrze zmienia rzeczywistość, bo uczy współpracy z Bogiem. A Ten nieustannie do niej zaprasza. Bóg, który jest ze mną w drodze działa (niezależnie od tego czy Go o to poproszę, czy nie). Bóg wędrujący wraz ze mną nigdy nie stoi z założonymi rękami, bo to Bóg, który jest dynamiczny i aktywny. Bóg nieustannie trudzi się w swoim stworzeniu. Jaki obraz Boga maluje się przed Twoimi, drogi Czytelniku, oczami, gdy myślisz o Bogu, który się trudzi? Ja widzę wówczas Boga, po twarzy Którego spływają krople potu, Boga z zakasanymi rękawami, Boga pełnego pasji działania. Wiem, to tylko obraz- nieudolny, próbujący przedstawić Kogoś, Kto jest ponad wszystkim, ale jest to mój sposób kontemplacji. Tak Go poznaję i wchodzę z Nim w relację, która mnie zmienia.
Mhm… czyli nie prosić? Bynajmniej!
Pomyślmy o dobrej, głębokiej, ludzkiej relacji. Z kimś, z kim łączy cię taka więź możesz przecież pogadać o wszystkim, również o tym czego pragniesz, a kiedy potrzebujesz pomocy mówisz o tym wprost. To jasne. Nie widzę powodu, dla którego w naszej relacji z Bogiem miałoby być inaczej. Skąd pomysł, że On nas nie chce słuchać, że nie chce byśmy opowiadali Mu o tym co leży w naszych sercach?
Cały szkopuł tkwi jedynie w tym, żeby zastanowić się nad tym kiedy i dlaczego przychodzisz do Boga. Czy te momenty, gdy się z Nim spotykasz zawsze mają swoje źródło w tym, że chcesz coś u Niego załatwić? Czy jesteś otwarty na Jego propozycje i Jego spojrzenie na twoją sytuację i to, o co prosisz? Czy przychodząc z jakąś prośbą jesteś w stanie nie tylko mówić, ale też słuchać?
Przyjacielu, po coś przyszedł?