Bóg cię kocha! Nie, dziękuję…

Bóg cię kocha! Nie, dziękuję…

O tym, że Bóg jest miłością słyszeliśmy wiele razy. Pewnie jeszcze częściej w chwilach mroku i załamania w pobliżu znalazł się poczciwina o naprawdę dobrych chęciach i szczerym sercu, który chcąc wyrwać nas z duchowego strapienia klepał nas po ramieniu z beztroską oznajmiając: Wszystko będzie dobrze, Bóg ma plan na twoje życie, on się troszczy… Kolejnym, często z rozmachem szafowanym zdaniem jest: Bóg cię kocha! Moim zdaniem to najbardziej podstawowy zestaw postaw i wypowiedzi, które używane bezrefleksyjnie, w trybie sytuacji awaryjnej przynoszą dużo więcej szkody niż pożytku i mają większą szansę na to, że człowieka od miłości Bożej odsuną niż go na nią nakierują.

 

Boża Miłość- życiodajna tajemnica, a nie tanie pocieszenie. 

 

Kiedy boli, to boli tu i teraz. Źródło i rodzaj cierpienia nie mają znaczenia- niezależnie czy mamy do czynienia z rozsadzającą głowę migreną, czy z sercem rozdartym na kawałki po stracie kogoś najbliższego- boli teraz, boli bardzo, chcesz, żeby przestało. Z drugiej strony, gdzieś w tobie kołacze się myśl, że to nie takie proste, że to potrwa i że tak naprawdę to, czego najbardziej teraz potrzebujesz, to źródło siły, żeby to po prostu wytrzymać. Pojawia się pytanie- co zrobić, aby to, co tu i teraz mnie nie zmiażdżyło. Wtedy na twojej drodze pojawiają się oni- orędownicy taniego pocieszenia, których głowy aż kipią od pomysłów jak na nowo nadać twojemu życiu sens. Pospieszenie i dość niechętnie wysłuchują twojej trudnej historii (niechętnie, bo jednak zaburza ona ich uporządkowany, logiczny i spójny obraz świata, który nie lubi być kwestionowany przez konfrontacje ze złożoną rzeczywistością), aby oznajmić ci, że widać taka Boża wola, że tak miało być, że nie ma się czym martwić, bo Pan Bóg ze wszystkiego wyprowadzi dobro. Potem odchodzą z poczuciem zwycięstwa i przyprowadzenia do Dobrego Pasterza kolejnej zagubionej owieczki. Tymczasem ty zostajesz z poczuciem niewysłuchania, zbagatelizowania i zderzenia z bezdusznym niezrozumieniem. Wszystko przez to, że rzeczywistość nie jest czarno-biała, że Pan Bóg, to nie plasterek, który można przykleić na skaleczenie i skwitować; Już ok, już nie boli!, że nasze cierpienie i Jego Miłość, to ogromne tajemnice, których najpewniej nigdy do końca nie zbadamy.

 

Odwaga milczącego towarzyszenia.

 

Nie chcę tutaj negować tego, że Bóg jest z nami w naszym cierpieniu, że nie pozostawia nas samych, że wreszcie- nie jesteśmy mu obojętni. Gorąco chcę wierzyć w zapewnienie, z którym zostawia nas Ewangelia wg. św. Mateusza: A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata. Niemniej w chwili cierpienia, trudu, zwątpienia, wiara w te słowa nie jest oczywistym i łatwym odruchem, ale raczej heroicznym aktem nadziei. Czy heroizm jest czymś czego mogę wymagać, do czego mogę nakłaniać i co mogę proponować jako oczywiste i łatwe rozwiązanie? Odpowiedź nasuwa się sama. Dla mnie wzorem towarzyszenia człowiekowi cierpiącemu jest Mater Dolorosa- Maryja stojąca pod krzyżem. Ewangelie mówią, że była przy swoim synu, że miała odwagę towarzyszyć Mu do końca. Myślę, że w ten sposób uczy nas Ona jak milcząc stworzyć przestrzeń szacunku, spokoju i współczucia dla ogromu cierpienia, którego nie sposób pojąć czy jakoś oddać w słowach. Była obecna, dzięki odwadze milczącego towarzyszenia jej Syn nie był osamotniony. Czy człowieka, który cierpi, można obdarzyć czymś cenniejszym i bardziej dla niego pomocnym niż poczucie, że nie jest sam? Trudno mi sobie coś takiego wyobrazić. Taka postawa jest wyzwaniem, bo kiedy ktoś w twoim otoczeniu zmaga się z czymś dla siebie trudnym, to pojawia się odruch, aby mu pomóc, zrobić cokolwiek, byleby na chwilę odetchnął, uśmiechnął się, znów zaczął żyć w pełni. To właśnie wtedy dopada nas pokusa pośpiesznego szukania słów otuchy, o której pisałam na początku, a która (jeśli się jej poddajemy) potrafi wyrządzić wiele złego. Człowiekowi poranionemu nie pomogą nietrwałe opatrunki skonstruowane z naprędce utkanych frazesów, ale towarzysz, który zniesie ciężar bezradności, tego, że nie wie, jak pomóc, że nie zna słów, które przyniosą ulgę, ale który zarazem może zaoferować swoją pełną pokory obecność, trzymanie za rękę, które zmniejszy poczucie osamotnienia i postawę, która mówi- jesteś dla mnie ważny. Ktoś taki, choć nie wypowiada ani jednego słowa, to całym sobą świadczy o Bożej miłości i opiece. Jest prawdziwy i delikatny, dlatego też wiarygodny.

 

To Wasza droga.

 

Bywa tak, że Bóg przeprowadza człowieka przez trudne doświadczenia i wyprowadza z tego dobro. To zawiła tajemnica, którą niestety łatwo spłycić i przekształcić w slogan. Jest to tajemnica bardzo intymna, dotyczy tylko tej konkretnej osoby i Boga, ich niepowtarzalnej relacji. Bywa też tak, że właśnie na tej przepełnionej cierpieniem drodze człowiek doświadcza tego, że jest kochany, że Bóg ciągle przy nim jest. To kolejny aspekt tej samej wielkiej, trudnej do uchwycenia tajemnicy. Tutaj nie ma łatwych rozwiązań i prostych odpowiedzi. Tutaj potrzeba czasu, pokory oraz wyrozumiałości (zwłaszcza dla wiary, która poddana próbie może się przecież zachwiać, dawno temu pewien Szymon zwany też Piotrem nauczył nas, że to nikogo nie przekreśla). Ta tajemnica jest jak droga, po której Bóg i człowiek wędrują razem. Co będzie na jej końcu? Każda i każdy z nas odkryje kiedyś odpowiedź na to pytanie. Tymczasem nie próbujmy wyprzedzać faktów, pozwólmy sobie nawzajem na poznawanie i zgłębianie miłości jaką Bóg ma ku nam.

Your email address will not be published. Required fields are marked with *.