
Mój wewnętrzny ateista.
Zaczyna się zwyczajnie. Czytam Pismo Święte, a tam- zachwyt nad stworzeniem, radość, wdzięczność wobec Stwórcy. Serce rośnie, bo wypełnia się pragnieniem oddania chwały Bogu. Podnoszę wzrok znad świętego tekstu, patrzę na świat i dopada mnie myśl: przecież to, co przed chwilą przeczytałam nijak ma się do tego, co mnie otacza. Te nagłówki gazet, zatroskane twarze, które widzę w tramwaju, pesymistyczne doniesienia z różnych stron świata. Wtedy pojawia się we mnie głos mojego wewnętrznego ateisty, który właśnie w takich chwilach ma najwięcej pytań, serwuje szereg wątpliwości. To czas, w którym zaczynamy dialog, a ten nie jest prosty (czasem aż spędza sen z powiek), ale ostatecznie przynosi nowe spojrzenie. Okazuje się niezbędny.
Mój przyjaciel- ateista
Wiara bywa zmaganiem. Codziennie stykam się z bólem, chorobami, tragediami. W ich obliczu trudno nie zadać sobie pytania o sens cierpienia, wiary, życia. Owszem, mogę próbować uciekać, udawać, że wątpliwości nie ma, ale… Właśnie, tutaj wkracza mój wewnętrzny ateista ze swoim ‘’ale’’ i sprzeciwia się próbom zamiatania tych trudnych kwestii pod dywan. Wtedy decyduję się na to, żeby go po prostu wysłuchać. Zapoznaję się z jego rozterkami, które nie zadowalają się banalnymi frazesami. Potem przychodzi etap poszukiwania odpowiedzi. To wtedy najwięcej czytam, wysłuchuję konferencji, rozmawiam z ludźmi mądrzejszymi ode mnie, pytam Boga na modlitwie. Tak rozwija się moja wiedza, tak rozwija się też moja wiara. Czy cały ten proces miałby miejsce, gdyby nie mój wewnętrzny sceptyk, który nie pozwolił mi na podążenie za utartymi hasłami lub udawanie, że tematy będące dla wiary wyzwaniem nie istnieją? Myślę, że nie. To dlatego nazywam go przyjacielem, to on jest we mnie źródłem pewnego niepokoju, popycha mnie do rozwoju. Jak przebiega wewnętrzny dialog, który podejmuję w chwilach zmagania się ze zwątpieniem?
Mój przyjaciel- wierzący.
Mój wewnętrzny ateista nie jest osamotniony. Towarzyszy mu druga część mnie- ta część wierzy. To, co we mnie czasem mówi Bogu: „Trudno mi w Ciebie uwierzyć” lub nawet: ,,Nie wiem czy jeszcze wierzę” trwa w równowadze z tym, co zwraca się do Stwórcy w słowach: ‘’Chcę za Tobą iść, chcę Cię poznawać, chcę doświadczyć głębi relacji z Tobą’’. Ta równowaga jest czymś dynamicznym i nie polega na tym, że moje życie wiary jest stabilne. Występują w nim zarówno momenty duchowych pocieszeń jak i strapień (to terminy zaczerpnięte z duchowości ignacjańskiej), a zatem czasem górę bierze to, co wątpi, innym razem to, co wierzy. Kiedy jestem w czasie duchowego strapienia, to po prostu przypominam sobie, że nie zawsze tak będzie, że kiedyś wróci światło i radość, które daje wiara, a na modlitwie (jest ona wtedy bardzo trudna) staram się pytać Boga o cel tego doświadczenia, o to czego ma mnie ono nauczyć. Potem przychodzi duchowa wiosna, a więc pocieszenie- wszystko w wierze wydaje się oczywiste, nadzieja zwycięża każdy niepokój, a Bóg jest na wyciągnięcie ręki. W tym czasie też jednak warto pamiętać, że to nie jest stan, który nigdy się nie skończy. Warto go więc wykorzystać na duchowe odetchnięcie po okresie zmagań z wątpliwościami i poczuciem, że Pan Bóg był gdzieś daleko oraz na przygotowanie się na to, że strapienie znów się pojawi, taka jest dynamika wiary.
Wróćmy do relacji między moim wewnętrznym ateistą i wierzącym. Ważne jest w niej również to, że jedna część mnie trzyma w ryzach tę drugą. To dzięki temu moja wiara nie przekształca się w coś bezrefleksyjnego, w zabobon lub w tanie pocieszenie, które pomaga poradzić sobie z trudnościami życia. Wewnętrzny ateista przez swoją aktywność zmusza moją wierzącą część do ciągłego weryfikowania i odkrywania na nowo tego, co to znaczy wierzyć i Kim jest ten, w Którego wierzę. A ta część mnie, która odczuwa nieustanny głód Boga dba o to, żeby to, co we mnie ciągle wątpi nie rozpanoszyło się w moim sercu na tyle, bym zaczęła kwestionować wszystko. Taka postawa może bowiem doprowadzić do rozpaczy. Wierząca część pilnuje bym nie zapominała, że najważniejsze nie jest to, aby ciągle zdobywać o Bogu wiedzę, ale by dbać o rozwój naszej relacji, poznawać Go poprzez przebywanie z Nim.
Nie bój się wątpliwości.
Uczę się jak żyć i rozwijać się w wierze dzięki współpracy z tych dwóch części mnie. Przyznam, że to nie zawsze jest łatwe, bo rozterki, do których doprowadza mnie mój wewnętrzny sceptyk czasem mocno dają mi się we znaki. Są to jednak ważne lekcje pokory, które uczą mnie jak ogromną i nieprzeniknioną tajemnicą jest Bóg oraz jak wielką przygodą jest wiara. Skłania mnie to do refleksji nad głębią i złożonością mojego istnienia oraz odpowiedzialnością za życie moje i innych. To doświadczenie bardzo pomaga mi w dialogu z ludźmi, którzy zmagają się z trudnościami w wierze lub deklarują się jako agnostycy, ateiści. Nie twierdzę, że tego typu zmagania są niezbędne do tego, aby wiara była żywa, ale uważam zarazem, że nie są one czymś od czego za wszelką cenę trzeba uciekać. Tak jak ludzie różniący się poglądami mogą uścisnąć sobie dłonie i budować piękne relacje ponad podziałami, tak moja wierząca i niewierząca część potrafią się spotkać, podjąć dialog i współpracę dla mojego dobra.