Lekcje od Starca i Dziecka.

Lekcje od Starca i Dziecka.

Lekcja od Starca.

 

W niedzielę, po Mszy jeszcze długo stoimy pod kościołem. Rozmowy, żarty, po prostu przebywanie ze sobą- jak to wśród bliskich sobie Przyjaciół i dobrych Znajomych. Dziś już nie pamiętam jak zaczęliśmy ten temat. Sześćdziesiąt lat kapłaństwa i siedemdziesiąt lat w zakonie- ktoś powiedział, że niedługo taką rocznicę będzie obchodzić jeden z jezuitów posługujących w parafii. Na początku zwyczajnie mnie zatkało. Nie wiem ile to jest sześćdziesiąt lat… Dziś wydaje mi się, że to bardzo dużo- zwłaszcza kiedy myślę o tym w kontekście podjęcia decyzji i trwania w niej. Jak to jest?

Jestem w kościele, niedługo rozpocznie się Msza. Jeden z jezuitów odczytuje biografię Jubilata. Nie lubię takich momentów. Jak można spisać czyjeś życie na kilku kartkach papieru (ten papier wydaje się być tak bezczelnie obojętny wobec spisanych na nim ludzkich losów), a potem wygłosić- ale niestety bez tych wszystkich przyziemnych i codziennych szczegółów, które są przecież ważne, bo to z nich utkane są nasze dni… Podczas odczytywania biografii w czasie takich uroczystości nie usłyszę o tym czy wspominanego dnia, ktoś obdarzył głównego bohatera bezinteresownym uśmiechem, czy o poranku niebo było piękne, a może takie jakieś szare, czy w jego sercu było więcej nadziei, lęku wątpliwości… Wolałam więc patrzeć na obraz przedstawiający św. Franciszka Ksawerego i pytać tego inspirującego Pielgrzyma- jak to z Tobą było? Skąd brałeś siłę i odwagę na takie życie?

Przyszedł moment kiedy przemawiać miał Jubilat. Wreszcie o swoim życiu opowiadał on sam (wtedy słuchałam). Spojrzał na ludzi zgromadzonych w kościele i zaczął wspominać swoich rodziców. Matkę, która kiedy przyszli niemieccy żołnierze, wyrzuciła przez okno ich domu kosztowności, bo wierzyła, że komuś się przydadzą, że ktoś da radę z nich skorzystać. Ojca, który w trudnych chwilach mówił: Bóg dał, Bóg wziął- jako się Panu Bogu podobało tak się i stało. Na koniec Ojciec jubilat powiedział, że wychodząc z takiej rodziny nie można nie być wierzącym.
Słuchałam tego starszego człowieka ze wzruszeniem. Myślałam z podziwem o jego rodzicach, o ludziach, którzy byli szlachetni, dobrzy, o tym, że przecież o to w życiu chodzi, żeby robić co do nas należy i robić to jak najlepiej, żeby żyć pięknie (a nie byle jak), bo serce tak podpowiada, a nie dlatego, że inni patrzą. Słuchałam historii rodziców tego starszego człowieka i myślałam- jakie to wspaniałe, że można być świętym (lub o tę świętość walczyć) i jednocześnie być zupełnie anonimowym, nieznanym. Bez milionów odsłon na YT, bez tysięcy komentarzy na FB, bez słów pochwał i podziwu, tak zwyczajnie robić swoje, iść za tym, co nas rozpala. Oto wolność. Oto czego nauczył mnie ten niespełna dziewięćdziesięcioletni jezuita i jego rodzice, którzy pewnie umarli wiele lat przed moimi narodzinami.

 

Lekcja od Dziecka.

 

Są takie wydarzenia, po których czuję się jak ktoś z przeszczepionym sercem. Żyję, ale ktoś zapłacił najwyższą cenę, bym mogła teraz oddychać. Tak jest dziś. Ktoś wiele mnie nauczył, ale ta Osoba jest już po drugiej stronie nieba.  Jedyne co mogę zrobić, to podziękować i uczcić pamięć małego-wielkiego Człowieka.

Nigdy nie widziałam tak małej trumienki. Kiedy zobaczyłam ją stojącą pod ołtarzem, to na myśl przyszło mi wspomnienie pozytywki, którą wiele lat temu miała moja kuzynka. Trumienka była niewiele od niej większa… I w tej maleńkiej trumnie złożone było ciałko Dziecka, którego nigdy nie poznałam, ale któremu mogłam powiedzieć ,,do zobaczenia” i którego krótkie życie jest dla mnie wielką lekcją. Dlatego piszę te słowa. Zmarnowanie takiej lekcji to byłoby bardzo ciężkim grzechem.

Jest Msza, więc trzeba też powiedzieć kazanie. Kiedy kapłan kończył czytać fragment z Ewangelii wg. św. Mateusza było mi go żal. Pomyślałam- co tu można powiedzieć, może lepiej nic nie mówić… Mina księdza wyrażała to samo, słowa, którymi rozpoczął kazanie- również. Była mowa o tym, że ludzkie życie jest piękne, że jest ważne niezależnie od tego, jak długi jest jego ziemski etap. Była mowa o tym, że to życie się nie kończy, że trwa nadal, że z Bogiem, że tam, gdzie zmierzamy my, mieszkańcy tej mniej szczęśliwej strony nieba. Wreszcie- była mowa też o tym, że nasi zmarli wciąż nam towarzyszą, a zatem możemy ich prosić o pomoc. Kapłan zwrócił się wtedy do Igi (tak ma na imię Dziecko, któremu powiedziałam dziś ,,do zobaczenia!”) i rzekł: wstawiaj się za nami.

Kiedy weszłam do kościoła na Mszę pogrzebową w mojej głowie pojawiła się myśl- nie klękaj, po co klękać przed Bogiem, który pozwala na śmierć tak bezbronnej istoty, nie zasłużył na to. Klęknęłam. Zrobiłam to jednak machinalnie, to był odruch, nie miałam siły na bunt. Było po prostu jak zazwyczaj po wejściu do kościoła: ławka, klęknięcie, znak krzyża… ale serce miałam puste, a umysł stępiony. Były łzy, był smutek, była trumienka, a w niej Iga. Z drugiej strony był też kapłan w białym ornacie, pieśni, które przypominały o zmartwychwstaniu, o tym, że śmierć jest pokonana, byli Rodzice Igi, którzy w nieznany i bardzo poruszający dla sposób potrafili czerpać siłę z wiary, z relacji z ludźmi, którzy byli z nimi. Była też Iga, bez której to wszystko nie miałoby miejsca, bez życia której nie zobaczyłabym, że żywa wiara może dodać sił wtedy, kiedy wali się świat, że miłość wyrażana przez dotyk, przytulenie, obecność, milczenie jest czymś potężnym i delikatnym zarazem, jest czymś, co niesie życie, nadaje sens, pozwala wytrzymać, a nawet zebrać się na szczery uśmiech.
To bardzo wiele. Jeśli nie o to w życiu chodzi, to ja już nie wiem po co to wszystko.

 

Dwie lekcje- tak różne, obie cenne.

 

Dużo łatwiej przyjąć mi lekcję od starszego jezuity. Jego długie życie samo się prosi, żeby z niego czerpać, przecież nic go to nie kosztuje, może się nawet ucieszyć, że jest dla kogoś inspiracją. Dużo mi trudniej, gdy myślę o tym co mnie i innych pokazuje Iga. To lekcja, która może nauczyć szacunku do życia, skłonić do zadumy nad jego tajemnicą, po jej odebraniu (w to ufam) sumienie będzie gryzło bardziej, gdy będzie się chciało marnować dany nam czas lub zupełnie się poddać. Przeraża mnie jednak cena tej lekcji… czy nie było innego rozwiązania? Może prawdą jest to, co w jednym swoich wierszy napisał ks. Twardowski, że ,,tylko śmierć umie ludzi przybliżyć do ludzi”, a ja bym jeszcze dodała, że też do samych siebie, może czasem też do Niego… Tego nie wiem na pewno. Wiem jednak, że mam do wyboru dwie drogi. Pierwsza- pogniewam się na ten scenariusz, zbuntuję się i na przekór Bogu nie zaczerpnę z tego źródła, do którego zaprowadziła mnie Iga. Druga- podczas dzisiejszej modlitwy porozmawiam właśnie z nią, opowiem jej o tym czego dziś doświadczyłam, czego mnie nauczyła, opowiem o tym, że bardzo bym chciała, aby to wszystko mogło być inaczej, o tym jak bardzo bym chciała, żeby była z nami tak namacalnie, o tym, że jej dziękuję, że…

Iga, proszę Cię, nie pozwól mi zmarnować tego, czego nauczyłam się dzięki Tobie i Twoim bliskim. Wstawiaj się za mną. Do zobaczenia!

Your email address will not be published. Required fields are marked with *.